Tytułem wstępu.
Postanowiłem dołączyć bloga do swojej strony. Częściowo dla siebie, jako pamiętnik/notatka techniczna, dla wspomnień i dla wniosków. A częsciowo dla Was, których to obchodzi, którzy się interesujecie tematem produkcji muzycznej, albo dla tych, z którymi będzie mi dane kiedyś współpracować i tworzyć coś wyjątkowego. Może kogoś to zainspiruje, a mnie może to oszczędzi opowiadania o tym co lubie i jak pracuję .
Nie będę opisywał wcześniejszych płyt. Wydaje mi się, że lepiej rozmawiać o tym co bardziej aktualne. Poza tym, zaczniemy od tego, co w mojej opinii, od początku działało tak jakbym tego chciał zawsze.
Pragnę też ostrzec, że posiadam spory talent do lania wody. Drzemię we mnie niespełniony dziennikarz/humanista, więc mogę niepotrzebnie przedłużać, opowiadać nie interesujące elementy historii. Jednak dla mnie wszystkie te wydarzenia wkoło, zawsze są ważnym elementem i mają duży wpływ na dzieło końcowe. Większość istotnych informacji będę punktował, podkreślał, lub wstawiał konkretne przykłady. Wszystko ocenicie sami.
Zaczynamy.
Dziś, światło dzienne ujrzała płyta „Million Miles“ zespołu Merkabah. Bardzo dziwna dla „zwykłego“ słuchacza, pełna noise’u, przesterów, zmian i poplątania. Jestem przekonany, że nie każdemu będzie się podobać, nie każdy będzię chciał choćby przesłuchać. Nie szkodzi. Mimo wszystko, postaram się o niej opowiedzieć na tyle szczegółowo, na ile da się opowiedzieć o muzyce i na tyle krótko, na ile da się opisać rok pracy, bo tyle nam mniej więcej zajeła wspólna przygoda od poznania do końca pracy związanej z mixem i masteringiem.
W kwietniu 2016 roku miała miejsce trasa koncertowa „Beyond The Monolith Tour“ zespołów Ampacity, Entropia i Merkabah, na której realizowałem dźwięk dla wszystkich trzech kapel. W mojej opinii, pod każdym względem był to strzał w dziesiątkę. Dobór zespołów, ludzie, ilość koncertów i miejsca. Polecam każdemu.
O ile dwa pierwsze składy miałem już przyjemność kiedyś słyszeć na żywo, a Entropie nawet realizować przez przypadek, tak Merkaby nie znałem wcale i musiałem posiłkować się YouTube’em. Odtwórzcie sobie album „Moloch“ i spróbujcie wyobrazić, że podczas pierwszego koncertu na trasie, spotykam chłopaków po raz pierwszy w życiu. Uważam się za osobę naprawdę muzycznie otwartą i ze sporą wyobraźnią, ale wtedy w trakcie próby, po dłuższej chwili walki, dosłownie wyłączyłem wszystko i powiedziałem „proszę niech ktoś tu do mnie przyjdzie i podpowie mi, o co tu kurwa chodzi ? :)“. W dodatku chłopaki grają koncerty w dużej części techniką improwizowaną, co nie ułatwiało niczego.
Szok przeszedł po pierwszym koncercie, dość szybko udało mi się wkręcić w to co grają, jak czują i jak kombinują improwizacje. W dodaktu pomiędzy koncertami przemieszczałem się razem z nimi w busie i od słowa do słowa zaczeliśmy rozmawiać o ich drugiej płycie, nad którą myślą już od czasu nagrań pierwszej. Doświadczenie tych kilku koncertów pozwoliło mi spokojnie stwierdzić, że grają bardzo dobrze na żywo (pod warunkiem, że wiedzą co grają 🙂 ) i że w tym całym szaleństwie jest sens.
Przedstawiłem im cały etap preprodukcji i pomysł, że jeśli wszystko dobrze pójdzie to płytę nagrywamy w okolicy września.
Zaczeło się.
Z racji wspólnie zagranych koncertów i spędzeniu ze sobą sporej ilości czasu, wiedzieliśmy dość dużo na czym nam zależy. W zasadzie spotkaliśmy się jeszcze na jednej próbie by wszystko spokojnie omówić, a ja żeby zobaczyć z bliska jak chłopaki grają na instrumentach. Jest to bardzo cenna wiedza przed wejściem do studia, bo jest sporo technik nagraniowych, dzięki którym można rozwiązać sporo problemów wynikających z techniki gry czy instrumentu. Począwszy od doboru instrumentu, kostek gitarowych, pałek perkusyjnych, naciągów, ustawienia mikrofonów i całej masy innych rzeczy. Zwłaszcza jeśli chodzi o perkusistów i ich ustawienie zestawu. Nie ma szans, żeby ktoś zabrzmiał jak Dave Grohl jeśli nie jest Dave’em Grohl’em. Uważam, że tu zawsze jest potrzebne podejście całkowicie indywidualne i na tyle na ile podpowiada mi intuicja i pozwalają umiejętności, jako realizator nagrania powininem maksymalnie pomóc muzykowi zabrzmieć tak jak jeszcze się nie spodziewał, że może zabrzmieć. Ciężko jest opowiedzieć o konkretnych rozwiązaniach, bo gotowych rozwiązań nie ma, a w tym przypadku, myślenie o tym było wręcz niewskazane. Merkabah gra muzykę na tyle specyficzną, dysponują sprzętem na tyle oryginalnym, że nie można im tego zabierać. Tu trzeba było się dostosować i samemu głowić jak to ugryźć. Chyba jedyną uwagą a propos techniki było to by Alex poćwiczył gre kostką na basie.
Umówiliśmy się więc na kolejne spotkanie, nagranie pierwszego demo. Panowie dostali prace domowe do odrobienia, czas na przemyślenie utworów. Mineło trochę czasu i spotkaliśmy się w małym studiu nagraniowym tuż nad ich salą prób w Warszawie.
Demo.
Takie nagranie jest bardzo ważną częścią procesu preprodukcji bo dzięki niemu, jeszcze przed wejściem do studia, przechodzimy z etapu „wydaje mi się“ w pozycję słuchacza i komentatora właśnej twórczości. Jeśli ktoś myśli, że ten moment boli to uwierzcie, że boli znacznie bardziej jesli nastąpi w studiu, za które płaci się prawdziwe pieniądze J Jeśli słuchając własnej piosenki, będąc najbardziej szczerym wobec siebie, nie stajesz się swoim własnym fanem to już nie ma ratunku, nikt tego nie kupi i w to nie uwierzy.
Nagrywaliśmy na setkę, bo taki też był cel właściwego nagrania. Miało być żywo, miała być chemia i naturalność, a już wiedziałem, że taką opcję Panowie mają we krwi. 8 utworów, po kilka tejków. Po każdym krótka notatka i uwaga co do aranży. Setka jest świetną metodą przygotowywania materiału, bo wprowadzając nawet najmniejszą zmianę, od razu słyszysz jak oddziałowuję na całą resztę. Jestem zwolennikiem by każda osoba miała głos, by sprawdzić każdy pomysł dopóki mamy na to czas. Ale demokracja w zespole to jedna z najgorszych rzeczy. Nad wszystkim musi być osoba, która przesiewa uwagi i pilnuję, by wszystko miało ręce i nogi. Taka, która podejmuję ostateczną decyzję i dba o trzymanie wyznaczonego kierunku. Tu, w zależności od przypadku zespół dzielił się odpowiedzialnością, a ja byłem na posterunku zawsze 😀
Założenia aranży.
Jak słyszeliście, muzyka Merkaby jest bardzo intensywna, bardzo dużo się w niej dzieje. Alex, Kuba, Rafał i Gabriel mają miliony pomysłów na minute by było jeszcze dziwniej, by dołożyć kolejny patent, kolejny riff. W dodatku lubią improwizować. Dlatego na pewnym etapie trzeba było zakończyć pewną wolność i obracać się wokół sprawdzonych rozwiązań. W dodatku chcieli w swojej muzyce więcej przestrzeni… Na kolejne próby tejków założyliśmy, że
- w większości przypadków sekcja rytmiczna miała być najbardziej powtarzalnym elementem. Grającym bardzo razem i najmniej improwizującym ze wszystkich.
- sekcja rytmiczna, w dużym uproszczeniu, będzie grać połowę dźwięków, które sobie założyła.
- wybieramy riff i harmonie, która staje się „mantryczną“ podstawą.
- gitara i sax grają więcej dialogów. Nie grają dwóch solówek jednocześnie.
- akcenty rytmiczne dotyczą zawsze, wszystkich.
Wydaje się proste ? Pewnie, że proste. Spróbujcie teraz tego w muzyce, którą chcieliście improwizować i łamać, a nie macie nastu lat doświadczenia 🙂
Utwory jak klocki, przestawialiśmy jeszcze na miejscu. Miks dema zajął mi około jednego dnia. W tym momencie przenieśliśmy się z całą produkcją na platformę SLACK. Tu omawialiśmy każdy z utworów, wymienialiśmy się pomysłami, inpiracjami. Przerabialiśmy po raz kolejny aranże, tym razem na kartce. Znów jak z klocków, bo udało nam się już wypracować pewne stałe elementy 🙂 Przygotowaliśmy też pomysły na duble, dogrywki, kolejne partie itp.
Tytuły są nieoryginalne, więc spokojnie możemy się przed Wami obnażyć.
Przede wszystki zależało nam na zbudowaniu historii i stworzeniu z tych utworów bardzo ilustracyjnego konceptu. Spójnego. O odpowiednim tempie. Klimatycznego. Dziwnego, zwichrowanego, pełnego emocji i brudu, a jednocześnie bardzo majestatycznego i czytelnego.
Nie są to całe rozmowy i komentarze do piosenek. Screeny są mocno wyrwanymi fragmentami, ale myślę, że dość dużo opowiadają o tym co zrobiliśmy zanim pojawiliśmy się w studio. Z całym plikiem notatek.
Studio, instrumenty i wszystkie inne narzędzia.
Od początku proponowałem nagrania w studiu Raven koło Tarnowa. Przede wszystkim za świetny, bardzo duży live room, z bardzo dobrą i plastyczną akustyką. Co całkowicie się zgadzało z założeniami brzmieniowymi. Poza tym przez moją znajomość tego miejsca i jego bardzo prywatny/intymny charakter. Studio jest na wzgórzu, zdala od mieszkańców, a z dobrym dostępem do sklepów itp. Socjal i sypialnie są nad studiem, więc jest możliwość nagrywania o dowolnej porze. Niemal odcieci od wszystkiego, tak by skupić się tylko na pracy. Pełen komfort techniczny i życiowy.
Większość instrumentów została po stronie zespołu. Wszystko widoczne na zdjęciach. Umówiliśmy się, że wgl nie będziemy nagrywać klaycznego wzmacniacza czy kolumny basowej, a jedynie linie basu i bas grany na wzmacniaczu i kolumnie gitarowej. Z ciekawych rzeczy, które mieliśmy jeszcze przywieźć do studia to wszelkiej maści blachy i odpady drewniano metalowe, które będą się wzbudzać w pomieszczeniu nadając mu konkretny charakter. Wszystko dlatego, żę umówiliśmy się z Kubą, że będziemy chcieli osiągnąć plemienno – industrialne bębny (patrz rozmowy ze slacka).
Rozstawiamy bębny!
Ponieważ potrzebowaliśmy dużo ciekawej przestrzeni w piosenkach, zdecydowałem się na separację instrumentów. W Raven jest to o tyle proste, że każdy dostał swoje pomieszczenie. Spośród kilku dostępnych zestawów, wystartowaliśmy od Hohnera Kuby. Pomimo wielu uwag wcześniejszych do jakości tego instrumentu, chcieliśmy go sprawdzić w dobrym pomieszczeniu, tak w ramach wyzwania. Jako naciągi, do studia przyjechały powlekane Ambasadory i Pinstripe’y. Wybraliśmy te drugie. Strojeniem zajmowałem się głównie ja i z racji na charakter, który chcieliśmy osiągnąć, robiłem to po prostu intuicyjnie, a Kuba komentował. Sporo problemów mieliśmy ze stopą i już kiedy prawię się poddałem, postanowiłem ją po prostu dość wysoko nastroić i ekstremalnie wytłumić cienkim materiałem. Wisienką na torcie były skarpetki założone na bijaki. Wszystkie bębny, którę słyszycie na płycie to żywe bębny Kuby. Nie ma sampli. Jako pierwsze główne ujęcie wybrałem metode Glyn‘a Johns’a. Fajna przestrzeń, lekkie zawirowanie w fazie i piękny floor tom. Miałem dość duży problem z jakością blach, samego instrumentu, a żadne klasyczne zestawy „nie były Merkabą“, więc te musiały zostać. Dlatego, awaryjnie dostawiłem parę Coles 4038, które zrobiły robotę. Odpowiednio złagodziły blachy i je odrobinę wycofały, ale nadal nadawały im tego powietrza z dalszego ujęcia. Tomy jak widać, były zbierane z bliskich mikrofonów, ale postawionych w dość dużej odległości J Tak, było w nich dużo blach, ale udało mi się je na tyle dobrze dobrać, że wszystkie tworzyły dość ciekawy kolejny ambient dla zestawu i automatyką używaliśmy ich tylko w odpowiednich momentach. A tomy brzmiały tak, jak już Kuba napisał wyżej J Werbel z dwóch mikrofonów, atak z SM57 i grubość/rozmiar z Mojave M200 Fet. Stopa, w obydwu przypadkach pozbawiona w dużej mierze klika przez duże tłumienie. D112 w środku i TLM67 na zewnątrz, blisko otworu. HiHat zbudowany z dwóch crashy, ujęty C451B. Room, stworzony z pary KM181, postawionej w układzie ORTF, ustawiony dość blisko ziemi i przeciwnej bębnom ścianie, skierowany prosto w nią. Dużą częścią brzmienia tych bębnów był także SM57 wrzucony do wiadra, które postawiłem za plecami Kuby. Chciałem zrobić ujęcię stereo na dwa wiadra, ale nie byłem w stanie tego zfazować… Czy są to charakterystyczne bębny i zgodne z założeniami, oceniacie sami. Nam się podobają.
Bas.
Ostatecznie większość płyty jest zagrana na Jazz’ie przez głowe Orange i paczkę Hiwatt’a, bliskie ujęcia Audix D6 i T.bone SC600, plus znaczny udział lini i przestrów z pluginów.
Gitara.
Zestaw Fendera, w dość dobrze wytłumionym pomieszczeniu, ujęte z około metrowej odległości na MD421 i SC600. Po pierwsze, bo to fajna odległość, a po drugie, przy tej ilości wyoskich dźwięków i przesterów, jest w niej znaczniej mniej gitarowych świstów i niechanych zniekształceń. Szalony zestaw kostek na zdjęciach. Lapsteel jest nagrywany przez ten sam zestaw gitarowy, a w jednym czy dwóch utworach, nagraliśmy też tak saxofon, zmieniając tylko kostki.
Sax.
Nagrywany głównie Royerem 121, ale często zmienialiśmy miejsce nagrań, nagrywając np w kompletnie niezaadaptowanym korytarzu studia, czy różnych miejscach live roomu. Często zmienialiśmy też odległości od mikrofonu, nawet w trakcie trwania jednego tejka. W kilku utworach jest też dodatkowo nagrywany ambient.
Przebieg sesji.
Tu nie mogę za dużo napisać, bo to co było w studiu, zostaję w studiu, ale z najważniejszych informacji. Sesja trwała 8dni. Poranki spędzaliśmy na wspólnych podróżach do sklepu, spacerach po okolicznym lesie, porządkowaniu sesji i planowaniu dnia. Popołudnia to czas prób, rozgrzewek i odpoczynku. Właściwe nagrania, zgodnie z charakterem i klimatem odbywały się wieczorami i w nocy. Rock’n’Roll, Szatan nie śpi i tak dalej… Zespół był naprawdę bardzo dobrze przygotowany i wiedział co ma zagrać, dlatego przez 90% czasu skupialiśmy się na wykonywaniu założonego planu. Aranżacyjnie działo się niewiele, poza paroma kolejnymi dublami i pojedynczymi dogrywkami. Cały czas poświęcaliśmy na klimacie, atmosferze i wykonaniu.
I tu jest też cały klucz, dlaczego tak dobrze wspominam, chłopaki podobno też, tę sesję. I dlaczego ona udała się w takim stopniu w jakim się udała. Spędziliśmy na tyle dużo czasu razem przed wejściem do studia i omówiliśmy na tyle dużo, że w studiu rozmawialiśmy jednym językiem i graliśmy do jednej bramki. Rozumieliśmy się nawzajem i mieliśmy wspólne oczekiwania. Dla mnie z pozycji realizatora/producenta taki czas przed studiem jest bezcenny ze względu na poznanie każdego z muzyków. Dla nich, nagranie, jest to sytuacja najbardziej stresująca, bo muszą się emocjonalnie obnażyć, by tchnąć w te utwory prawdziwe życie. Skupienie jest ogromne. Więc naturalne umiejętności interpersonalne, by wiedzieć jak rozluźnić sytuację i utrzymać atmosferę to jedno, ale ultra ważne jest to by znać poszczególne osoby i wiedzieć jak każdą z nich, indywidualnie popchnąć ku swoim 110% możliwości. Kiedy im odpuścić, a kiedy przycisnąć.
Każda zmiana czy propozycja, w takich warunkach, wykonywana jest znacznie szybciej, bo się po prostu dobrze rozumiemy wszyscy.
Nie będę się specjalnie rozpisywał o tym, bo z jednej strony zakrawa to o metafizykę, a z drugiej jest przecież tak oczywiste jak dwa razy dwa.
Wykorzystaliśmy te 8 dni maksymalnie. Oczywiście, że dałoby radę to zrobić jeszcze lepiej, ale nie w tym momencie życia, na którym wtedy byliśmy. Dopiero bogatsi o tamte doświadczenia, zrobimy to jeszcze lepiej następnym razem J Myślę, że wszyscy ze studia wychodziliśmy bardzo zadowoleni i w poczuciu dobrze wykonanej pracy.
Cichy bohater nagrań.
Kaniak! Który stworzył nam piękne wizualizacje w studiu, a bez którego utrzymanie atmosfery tej sesji byłoby niemożliwe w takim stopniu! Dzięki J
Dziękuję za sprzęt.
Ogromne podziękowania należą się też firmą MusicToolz i Trionic Audio, za doposażenie nas we wspaniałe zabawki, które uczyniły te sesje jeszcze lepszą i przyjemniejszą.
Mixy.
Ostatecznie na miksera tego materiału został wybrany, po krótkim konkursie, Marcin Szwajcer. Ja osobiście byłem przekonany, że Marcin będzie w stanie udźwignąć to szaleństwo i dodać do niego coś od siebie jeszcze. Poza tym, nie była to pierwsza nasza wspólna praca i wiedziałem, że przebiegnie w dobrej atmosferze. Chłopakom też bardzo podobał się miks konkursowy, który wykonaliśmy z Marcinem.
Projekty przygotowałem w Reaperze. Ślady od początku były wbijane z korekcją i delikatną kompresją, różnymi ujęciami i technikami, tak by współgrać z aranżami i na starcie tworzyć gotowe piosenki. W sesjach też była przygotowana automatyka i efekty, które napisaliśmy wspólnie z zespołem jeszcze w studio.
Nauczeni doświadczeniem miksu konkursowego i innymi czynnikami, które nam na to pozwoliły, postanowiliśmy rozłożyć sesje w czasie. Umawialiśmy się mniej więcej raz w tygodniu, we dwóch, na jednodniową sesję mikserską pojedynczych piosenek. Sesje były dość duże, bo razem w intrami często miały od 70 do około 90 śladów. Ale dzięki takiemu rozkładowi, mogliśmy być zawsze w 100% skupieni na tym co robimy.
Pierwsze miksy ocenialiśmy jeszcze sami po powrocie do domów i odpoczynku. Do zespołu trafiały wersję v1/v2. Wtedy już wspólnie, znów na Slacku wszyscy komentowaliśmy razem z Marcinem poprawki. W sumię, myślę, że było ich bardzo niewiele. Tuż przed końcem prac, Panowie przyjechali do Wrocławia i spędziliśmy wspólnie z Marcinem około półtorej dnia na ostateczne zgrania.
Więcej o miksach niech napisze sam Marcin jeśli będzie miał ochotę 🙂
Mastering.
W trakcie miksów Merkabah, Marcin współpracował z Magdą Piotrowską z Hear Candy Mastering przy innym projekcie i tak z ciekawości podesłał jej jedną piosenkę, którą właśnie skończyliśmy. Magda ma dostęp do ogromnej ilości rasowego, analogowego sprzętu i bardzo dużą wiedzę jak go dobrze wykorzystać. Nie była to znaczna różnica, ale te 5%, które wniosła było warte zachodu i postanowiliśmy ją zaangażować do tego projektu, a zespół tylko o tym poinformować. Były tylko dwie wersje masteringu i druga jest tą, którą dziś macie na płycie. Magda zrobiła też mastering na winyla.
Więcej możecie się dowiedzieć od zespołu, Marcina czy Magdy.
Podsumowanie.
Ja osobiście jestem bardzo zadowolony z całego przebiegu pracy i finalnego efektu. Naprawdę chciałbym, żeby wszystkie produkcje, przy których będę miał okazję pracować przebiegały w takim skupieniu i zaangażowaniu.
Na koniec. Truskawka na torcie. Niech przemówi muzyka. Jeden z utworów w wersji demo, rough ze studia i w wersji finalnej.
A jak Wam podoba się płyta ?
Do usłyszenia!
Andy